Dary natury z mojej działki i wspomnienia związane z ogrodami moich Rodziców

Ogródek działkowy nadal zdobią barwne plamy kwiatów. Na grządkach czerwienią się pomidory, szybko rosną ogórki, a pośród dużych liści wyrastają podłużne cukinie i okrągłe jak piłka, złociste dynie.

Kwiat cukinii
 W tym roku sadzonki cukinii ładnie rosły w inspekcie, a po wysadzeniu do gruntu długo nie mogły ruszyć z miejsca. Przez jakiś czas osłonięte plastikowymi butlami miały się dobrze, gdy się pod nimi nie mieściły, okryłam je włókniną, by nadal  chronić je przed zimnymi nocami. Wtedy dobrały się do nich nagie, obślizgłe, rogate potwory. Powygryzały dziury w liściach, a dwie rośliny prawie całe zjadły, pozostały tylko ogonki.

cukinia
 Fasolkę szparagową sadziłam trzy razy; znikała z grządek jak tylko wyszła z ziemi. Działkę uprawiam ponad 25 lat - takiej ilości nagich ślimaków nigdy nie było. Owszem, pojawiały się te w barwnych muszelkach, ale one nie wyrządzają dużych szkód w ogrodzie. Nagie ślimaki od paru lat pojawiały się na działce, ale tylko pojedyncze sztuki, a w tym roku - inwazja.

Dynia po wysadzeniu z doniczek, kilka dni stała w miejscu, a potem zaczęła rosnąć w zawrotnym tempie. Posadziłam ją w żyznej ziemi, tam, gdzie wcześniej znajdowała się pryzma kompostowa i stąd taka siła wzrostu. W bardzo krótkim czasie jej pędy, za pomocą wąsów zaczęły wspinać się na rosnącą opodal śliwę, oplatając gruby pień. Jeden z owoców znalazł się na gałęzi kaliny, inny ulokował się w paproci - pióropuszniku strusim, a kilkukilogramową dynię znalazłam pod krzakiem róży. Pędy z olbrzymimi liśćmi zablokowały ścieżkę i wtargnęły na nowo założoną grządkę, powstałą po likwidacji truskawek. Przycięłam końce pędów, by ukrócić ich wędrówkę po ogrodzie.Taki zabieg sprawi, że zamiast liści urosną większe dynie. Z przyniesionej do domu dyni zrobię konfiturę.

Dynia znalazła sobie miejsce na gałęzi kaliny
Pomidory późno zaczęły dojrzewać,widać liście porażone przez zarazę ziemniaka

Odmiana deserowa winogrona - " Muscat Letnij"
  Dojrzewają borówki, jeżyny, aronia; wkrótce dojrzeją brzoskwinie, winogrona i jabłka. Zbieramy te dary z ogrodu, zjadamy na bieżąco, blanszujemy i zamrażamy, zamykamy w słojach i zapełniamy nimi półki w spiżarni.

Późną jesienią dojrzeją owoce pigwowców, które dodaję do herbaty zamiast cytryny.

Może uda mi się zrobić konfiturę z owoców róży.

Mam na działce aktinidię, odmianę "Issai", która jest samopylna. Miała już kilka owoców, nawet smaczne były.
W tym roku posadziłam w dużej donicy bez dna, kolcowój chiński, a między borówkami amerykańskimi żurawinę.

Ukorzeniłam  winogrona o granatowych, smacznych owocach a także, malinę i pigwę. Zobaczę co z tego wyrośnie.

 Moja Mamusia robiąc zaprawy mawiała:" Zaprawiajmy ile się da, bo zima długa i biała." Pomagałyśmy robić "zapasy" na  zimę. W piwnicy stały poukładane w równe szeregi słoje z kompotami: ze śliwek, jabłek, czereśni, wiśni i brzoskwiń.
 Zalakowane butelki z sokiem z leśnych malin i jeżyn zajmowały długą, zrobioną z grubych desek półkę. Gorący sok wlewało się do wyparzonych butelek, które zatykało się korkiem, a potem korek zanurzało w płynnej parafinie. Niepasteryzowany sok doskonale się trzymał, a ile cennych witamin w nim się zachowało i ten cudny aromat leśnych owoców.
 Po czereśnie jeździliśmy do Babci. W sadzie rosło 14 olbrzymich drzew dosłownie obsypanych owocami, a ich gałęzie dotykały ziemi. Dzieciaki zajadały się czereśniami, dorośli wchodzili na drzewa, zawieszali na haczykach koszyki i zaczynało się "czereśnio branie". To była super wyprawa. Po mniejszą ilość Tato jechał motorem, a na kompoty owoce transportowane były wozem. Umieszczało się na wozie okrągłą, bardzo dużą, blaszaną wannę, która chyba tylko do przewożenia czereśni była wykorzystywana i przywoziło mnóstwo słodziutkich, żółtych owoców z czerwonym rumieńcem. Kompotów z czereśni było około 150, czasami mniej.
 Nasz rodzinny dom tonął w zieleni. Były dwa ogrody warzywne otoczone wysokim głogiem. Rosły w nich też drzewa i krzewy owocowe; między innymi unikalny gatunek śliwy, która rodziła duże, granatowe i bardzo słodkie owoce. Był ogród kwiatowy, w którym rosły: wiśnie, czereśnie, czarne i czerwone porzeczki . Stało w nim kilka uli. Mieliśmy więc miodu pod dostatkiem. Za domem rosła śliwa węgierka; z jej owoców Mama robiła powidła. Nie musiała dodawać do nich cukru, bo były i tak bardzo słodkie. Grusza klapsa i 2 jabłonie papierówki rodziły mnóstwo owoców, które po dojrzeniu dosłownie rozpływały się w ustach. W ogrodach rosły takie gatunki wiśni, czereśni, jabłoni i śliw jakich się dzisiaj już nie spotyka. Rósł także agrest, który rozsadzałam w różnych miejscach ogrodu - nowe krzewy rodziły coraz większe owoce. Cieszyło mnie to bardzo, gdyż uwielbiałam te owoce i nadal lubię się nimi zajadać.

Za domem rosły orzechy włoskie. Stary orzech miał owoce, które trudno było wyjąć z łupiny, natomiast młody obdarowywał nas orzechami, których skorupki można było rozgnieść w dłoni. Był jeszcze jeden  zaszczepiony przez Tatę, ale nie owocował.

Dwie czereśnie  przy północnej ścianie budynku miały przepyszne owoce; duże, słodkie, pachnące. Z tych czereśni mama robiła konfitury; można było owoce wyjmować pojedynczo, były tak dobre, że znikały natychmiast po otwarciu słoiczka.
Nigdy nie udało mi się kupić takich czereśni.

Oprócz kompotów, soków dżemów, powideł, konfitur i marmolad robiliśmy wina.  Stały więc w piwnicy 30 i 50 litrowe balony z winem i czekały na rozlanie do butelek. Było tam wino z leśnych jeżyn, z wiśni, z porzeczek i wieloowocowe. Jaki boski smak miało takie wino po kilku latach, to trzeba spróbować, by się dowiedzieć.

 Część węgierek, jabłek i gruszek Mama suszyła w taki sposób, jak robiła to Babcia. Cięła słomę na długość blachy, a następnie na wyłożonych słomą blachach układała owoce i suszyła je w piecu przeznaczonym do wypieku chleba, a znajdującym się w piwnicy. W tym piecu piekła chleb z żytniej mąki i pszenne bułeczki. Jak smakuje taki chleb posmarowany swojskim masłem i polany najwspanialszym miodem na świecie wiedzą tylko Ci, którzy go jedli.

Ogórki na szybkie zużycie wkładało się do drewnianej, dużej beczki, dodawało dużo kopru i czosnku i kisiło. Były tak smaczne, że z okolonej trzema metalowymi obręczami beczki znikały jak kamfora.
Natomiast do słojów przeznaczonych na zimę, oprócz, kopru, czosnku i korzeni chrzanu wkładało się liście czarnej porzeczki.

Fasolka szparagowa także trafiała do weków; trzeba ją było dwukrotnie gotować, by zniszczyć formy przetrwalnikowe bakterii, a było tych słoików ze sto.

Krzewy pomidorów miały ponad 1,5 metra wysokości. Przywiązane do palików z trudem utrzymywały  liczne i jakże dorodne owoce. Mama opryskiwała krzewy mlekiem i nigdy nie chorowały. Smak i zapach tych pomidorów pamiętam do dziś. Przerabialiśmy nadwyżki na przeciery i soki. Mniejsze owoce wkładane były do słoików i zaprawiane w całości. Także młoda marchewka trafiała do słoików.

Mieszkaliśmy blisko lasów, w  których rosły grzyby: prawdziwki, podgrzybki, maślaki i kanie. Uwielbiałyśmy wyprawy do lasu. Maślaki znosiłyśmy koszami. Pewnego dnia Tato przywiózł 140 prawdziwków, a my z innego lasu przytaszczyłyśmy kosz maślaków. Zagospodarowanie takiej ilości grzybów wymagało dużo czasu i cierpliwości, ale podołałyśmy.

Piwnica zapełniała się słoikami i butelkami. Kiedyś próbowałam to wszystko zliczyć, no i naliczyłam około tysiąca szklanych pojemników napełnionych przetworami domowej roboty.

Kiszenie kapusty zebranej z pola zajmowało cały dzień. Od rana królowały w kuchni  zielone, kapuściane "kamienne" głowy. Najpierw było obieranie zewnętrznych liści, potem szatkowanie na specjalnie do tego celu zakupionej dużej, obudowanej drewnem szatkownicy, a później wkładanie porcjami  do drewnianej beczki i ubijanie [nie nogami jak za dawnych czasów bywało] wielkim tłuczkiem.

 W ogrodach rosły także kalarepki, dynie, kabaczki, patisony i słoneczniki, bób, truskawki i poziomki.

Wysuszone ziarna dyni i słonecznika są bardzo zdrowe. W długie zimowe wieczory siadałyśmy z tatą przy kaflowym piecu, w którym buzował ogień, wyłuskiwaliśmy z łupinek cenne ziarenka i dyskutowaliśmy na różne tematy.

Ale mnie dzisiaj wzięło na wspomnienia. Myślę, że to Rodzice zaszczepili we mnie miłość do przyrody i nauczyli jak korzystać z darów Matki Natury.

Kocham rośliny, lubię pracować w ogrodzie i  lubię robić przetwory z wyhodowanych na działce owoców i warzyw.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz