Kwiat cukinii |
cukinia |
Dynia po wysadzeniu z doniczek, kilka dni stała w miejscu, a potem zaczęła rosnąć w zawrotnym tempie. Posadziłam ją w żyznej ziemi, tam, gdzie wcześniej znajdowała się pryzma kompostowa i stąd taka siła wzrostu. W bardzo krótkim czasie jej pędy, za pomocą wąsów zaczęły wspinać się na rosnącą opodal śliwę, oplatając gruby pień. Jeden z owoców znalazł się na gałęzi kaliny, inny ulokował się w paproci - pióropuszniku strusim, a kilkukilogramową dynię znalazłam pod krzakiem róży. Pędy z olbrzymimi liśćmi zablokowały ścieżkę i wtargnęły na nowo założoną grządkę, powstałą po likwidacji truskawek. Przycięłam końce pędów, by ukrócić ich wędrówkę po ogrodzie.Taki zabieg sprawi, że zamiast liści urosną większe dynie. Z przyniesionej do domu dyni zrobię konfiturę.
Dynia znalazła sobie miejsce na gałęzi kaliny |
Pomidory późno zaczęły dojrzewać,widać liście porażone przez zarazę ziemniaka |
Odmiana deserowa winogrona - " Muscat Letnij" |
Późną jesienią dojrzeją owoce pigwowców, które dodaję do herbaty zamiast cytryny.
Może uda mi się zrobić konfiturę z owoców róży.
Mam na działce aktinidię, odmianę "Issai", która jest samopylna. Miała już kilka owoców, nawet smaczne były.
W tym roku posadziłam w dużej donicy bez dna, kolcowój chiński, a między borówkami amerykańskimi żurawinę.
Ukorzeniłam winogrona o granatowych, smacznych owocach a także, malinę i pigwę. Zobaczę co z tego wyrośnie.
Moja Mamusia robiąc zaprawy mawiała:" Zaprawiajmy ile się da, bo zima długa i biała." Pomagałyśmy robić "zapasy" na zimę. W piwnicy stały poukładane w równe szeregi słoje z kompotami: ze śliwek, jabłek, czereśni, wiśni i brzoskwiń.
Zalakowane butelki z sokiem z leśnych malin i jeżyn zajmowały długą, zrobioną z grubych desek półkę. Gorący sok wlewało się do wyparzonych butelek, które zatykało się korkiem, a potem korek zanurzało w płynnej parafinie. Niepasteryzowany sok doskonale się trzymał, a ile cennych witamin w nim się zachowało i ten cudny aromat leśnych owoców.
Po czereśnie jeździliśmy do Babci. W sadzie rosło 14 olbrzymich drzew dosłownie obsypanych owocami, a ich gałęzie dotykały ziemi. Dzieciaki zajadały się czereśniami, dorośli wchodzili na drzewa, zawieszali na haczykach koszyki i zaczynało się "czereśnio branie". To była super wyprawa. Po mniejszą ilość Tato jechał motorem, a na kompoty owoce transportowane były wozem. Umieszczało się na wozie okrągłą, bardzo dużą, blaszaną wannę, która chyba tylko do przewożenia czereśni była wykorzystywana i przywoziło mnóstwo słodziutkich, żółtych owoców z czerwonym rumieńcem. Kompotów z czereśni było około 150, czasami mniej.
Nasz rodzinny dom tonął w zieleni. Były dwa ogrody warzywne otoczone wysokim głogiem. Rosły w nich też drzewa i krzewy owocowe; między innymi unikalny gatunek śliwy, która rodziła duże, granatowe i bardzo słodkie owoce. Był ogród kwiatowy, w którym rosły: wiśnie, czereśnie, czarne i czerwone porzeczki . Stało w nim kilka uli. Mieliśmy więc miodu pod dostatkiem. Za domem rosła śliwa węgierka; z jej owoców Mama robiła powidła. Nie musiała dodawać do nich cukru, bo były i tak bardzo słodkie. Grusza klapsa i 2 jabłonie papierówki rodziły mnóstwo owoców, które po dojrzeniu dosłownie rozpływały się w ustach. W ogrodach rosły takie gatunki wiśni, czereśni, jabłoni i śliw jakich się dzisiaj już nie spotyka. Rósł także agrest, który rozsadzałam w różnych miejscach ogrodu - nowe krzewy rodziły coraz większe owoce. Cieszyło mnie to bardzo, gdyż uwielbiałam te owoce i nadal lubię się nimi zajadać.
Za domem rosły orzechy włoskie. Stary orzech miał owoce, które trudno było wyjąć z łupiny, natomiast młody obdarowywał nas orzechami, których skorupki można było rozgnieść w dłoni. Był jeszcze jeden zaszczepiony przez Tatę, ale nie owocował.
Dwie czereśnie przy północnej ścianie budynku miały przepyszne owoce; duże, słodkie, pachnące. Z tych czereśni mama robiła konfitury; można było owoce wyjmować pojedynczo, były tak dobre, że znikały natychmiast po otwarciu słoiczka.
Nigdy nie udało mi się kupić takich czereśni.
Oprócz kompotów, soków dżemów, powideł, konfitur i marmolad robiliśmy wina. Stały więc w piwnicy 30 i 50 litrowe balony z winem i czekały na rozlanie do butelek. Było tam wino z leśnych jeżyn, z wiśni, z porzeczek i wieloowocowe. Jaki boski smak miało takie wino po kilku latach, to trzeba spróbować, by się dowiedzieć.
Część węgierek, jabłek i gruszek Mama suszyła w taki sposób, jak robiła to Babcia. Cięła słomę na długość blachy, a następnie na wyłożonych słomą blachach układała owoce i suszyła je w piecu przeznaczonym do wypieku chleba, a znajdującym się w piwnicy. W tym piecu piekła chleb z żytniej mąki i pszenne bułeczki. Jak smakuje taki chleb posmarowany swojskim masłem i polany najwspanialszym miodem na świecie wiedzą tylko Ci, którzy go jedli.
Ogórki na szybkie zużycie wkładało się do drewnianej, dużej beczki, dodawało dużo kopru i czosnku i kisiło. Były tak smaczne, że z okolonej trzema metalowymi obręczami beczki znikały jak kamfora.
Natomiast do słojów przeznaczonych na zimę, oprócz, kopru, czosnku i korzeni chrzanu wkładało się liście czarnej porzeczki.
Fasolka szparagowa także trafiała do weków; trzeba ją było dwukrotnie gotować, by zniszczyć formy przetrwalnikowe bakterii, a było tych słoików ze sto.
Krzewy pomidorów miały ponad 1,5 metra wysokości. Przywiązane do palików z trudem utrzymywały liczne i jakże dorodne owoce. Mama opryskiwała krzewy mlekiem i nigdy nie chorowały. Smak i zapach tych pomidorów pamiętam do dziś. Przerabialiśmy nadwyżki na przeciery i soki. Mniejsze owoce wkładane były do słoików i zaprawiane w całości. Także młoda marchewka trafiała do słoików.
Mieszkaliśmy blisko lasów, w których rosły grzyby: prawdziwki, podgrzybki, maślaki i kanie. Uwielbiałyśmy wyprawy do lasu. Maślaki znosiłyśmy koszami. Pewnego dnia Tato przywiózł 140 prawdziwków, a my z innego lasu przytaszczyłyśmy kosz maślaków. Zagospodarowanie takiej ilości grzybów wymagało dużo czasu i cierpliwości, ale podołałyśmy.
Piwnica zapełniała się słoikami i butelkami. Kiedyś próbowałam to wszystko zliczyć, no i naliczyłam około tysiąca szklanych pojemników napełnionych przetworami domowej roboty.
Kiszenie kapusty zebranej z pola zajmowało cały dzień. Od rana królowały w kuchni zielone, kapuściane "kamienne" głowy. Najpierw było obieranie zewnętrznych liści, potem szatkowanie na specjalnie do tego celu zakupionej dużej, obudowanej drewnem szatkownicy, a później wkładanie porcjami do drewnianej beczki i ubijanie [nie nogami jak za dawnych czasów bywało] wielkim tłuczkiem.
W ogrodach rosły także kalarepki, dynie, kabaczki, patisony i słoneczniki, bób, truskawki i poziomki.
Wysuszone ziarna dyni i słonecznika są bardzo zdrowe. W długie zimowe wieczory siadałyśmy z tatą przy kaflowym piecu, w którym buzował ogień, wyłuskiwaliśmy z łupinek cenne ziarenka i dyskutowaliśmy na różne tematy.
Ale mnie dzisiaj wzięło na wspomnienia. Myślę, że to Rodzice zaszczepili we mnie miłość do przyrody i nauczyli jak korzystać z darów Matki Natury.
Kocham rośliny, lubię pracować w ogrodzie i lubię robić przetwory z wyhodowanych na działce owoców i warzyw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz